9/30/2011

ale pachnie :)

dwóch młodocianych cukierników opanowało naszą kuchnie. efekt- w całym domu czuc zapach ciasta z brzoskwiniami a mi ślinka cieknie :D


a to moi nowi przyjaciele, a właściwie przyjaciółki :)  (przepraszam za jakośc, zdj made by mobile)

9/29/2011

co za dzień

O.O
masakrycznie....
Naprawdę, nie wyolbrzymiam ani nic. Jest gorąco i to bardzo. Że tak powiem, nawiedził nas polski, gorący lipiec. Dlatego dzisiejsze zajęcia z historii były takie, hm, emocjonujące? Klasa średniej wielkości, ponad 30 osób, zamknięte okna i brak klimatyzacji. Taaak, było cudownie. Co było w tym takiego emocjonującego? no nie wiem. pusta butelka po wodzie=pragnienie, generalnie wkurzenie, bo to były zajęcia łączone z grupą z mediów więc w c**j notatek do zrobienia i Zack, który siedział obok i wkurzał mnie, więc musiałam sie powstrzymywać przed walnięciem go. (ten koleś jest irytujący).
W końcu, po 3 dniach udręki, łazienka 'odświeżona' (remont to za duże słowo). Mama wściekła, bo już z framug jest pozdzierana farba xD  Przynajmniej łazienka ładnie wygląda i aż chce sie w niej byc >D

Jutro assessment z angola. Recenzja i napisac własne response na jej temat, trzymając się fachowego słownictwa typu lexis zamiast words. W ogóle jakoś w tym tygodniu nie mam ani ochoty chodzic na zajęcia, ani chęci do nauki. Trzeba przeżyc jutrzejszy dzień, odpocząc w piątek i w sobotę na basen :) chociaż nie wiem z czego sie tak ciesze. w końcu to siedlisko syfu, syfu i syfu oraz bakterii. BŁeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! i FUJ!!!

a za 2 tygodnie na historii do kina na Bitwe Warszawską :)

9/25/2011

O.O

Ojaaaaaaa..............................
Ile nauki -.- a pd to już wgl jakaś kosmiczna masakra.
I ta bariera językowa.... No nic. Musze dać rade.
Jedyne co mnie pociesza to jutrzejszy angielski i Jordan, z którym siedze :)  Hah, będzie zabawnie ;P Wesoła ekipa jest na kursie :)

9/24/2011

college


Ekhym, tak więc te moje „jutro” było wyjątkowo długie, za co przepraszam. Sporo się wydarzyło w ostatnim czasie, ale po kolei.
W zeszłym tygodniu kilka razy pojechałam do college’u. Kilka rozmów, test językowy i przyjęli mnie na próbne 2 tygodnie. Potem nauczyciele zadecydują czy językowo daje sobie rade i jeśli wypowiedzą się pozytywnie to mnie przyjmą. :D Bardzo się z tego cieszę. Nie nudze się w domu a zajęcia są naprawdę fajne.
Tak więc na razie chodzę na English language, Media i History. W sumie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw, bo to zawsze dodatkowe kwalifikacje ( AS LEVEL), fajni ludzie,  w końcu uczę się czegoś pożytecznego i interesującego. Na mediach mamy zajęcia ze sztuki filmowej. Budowa scenariusza, składowe poszczególnych gatunków (obecnie horrory :]), język filmowy i wiele innych. Na angielskim mamy specyfike języka dla prasy, komików, itd. A historia jak to historia ;/ Powtórka z rozrywki, czyli Stalinowska Rosja.
6 lekcji w tygodniu, po 2 z każdego przedmiotu. W prawdzie jedna lekcja trwa 2-2,5 godziny, ale raz w tygodniu mam na 14 i raz na 11. Wtedy mam tylko jedna lekcje. To jest naprawdę wygodne. Ani się nie znudzę, ani nie zmęczę.  Może jedynym minusem jest brak starych znajomych :)

i trzeba iśc lekcje odrobic... ;\ chociaż praca domowa pod postacią obejrzenia dowolnego horroru i napisania paru zdań o nim jest dosyc przyjemna ;)

9/15/2011

;*

Hej,
wpadłam tylko na chwilę. Znalazłam ostatnio dwa hasła, które w pewnym sensie odnoszą się do mojego życia i zamierzam uczynić je swoimi mottami.

Twój świat, twoje kredki, więc nie pozwól nikomu wpierdalać się z flamastrami.

"Jeśli chcesz osiągnąć sukces wykreśl ze swojego słownika pojecie niemożliwe"

To tyle, lece do łóżka, bo jestem zmęczona. A jutro relacja z ostatnich dni, czyli "zmagania o miejsce w college'u"

9/11/2011

basen czy syfen? czyli wycieczka na angielską pływalnie

To był bardzo ciężki dzień.
Postanowiłysmy iśc na basen na pieszo (40min) i pomyliłysmy skręty, więc więc nadłozyłysmy drogi z leksza  xd ale gdyby nie to, nie trafiłybyśmy do zieleniaka na Edgeley shopping center :) świezutkie warzywa i owoce ^^
ponad 3 godziny pływania dają w kośc. zrobiłam 40 basen z czego jestem ogromnie dumna :)
generalnie opłaca się przychodzic na basen. zapłaciłysmy 5funtów za nas 3 (Junior 1.90 adult 3,25 - stawki normalne). róznica pomiędzy pływalnia miejską w Polsce i tutaj jest taka, że płacisz za wstęp i możesz pływac ile chcesz. wybierasz sobie szafke, wrzucasz funta i przekręcasz kluczyk. ot cała filozofia. przy szafkach kabiny do przebierania i idziemy pływac- spore udogodnienie. dużo ratowników (nawet 1 był b.ładny :>), po 2 na basen, siedzą wytrwale i pilnują bezpieczeństwa :D naprawdę miło spędziłysmy czas.
inną kwestią jest higiena. syf, syf i jeszcze raz syf. w szatni podłoga mokra i brudna. w kabinach trafiłysmy na pieluche i skórke po bananie. prysznice tez wiele pozostawiają do życzenia, no i szatnie sa współne. nie ma rozdzielenia ze względu na płec.
na niecce sportowej dziewczynki miały zajęcia z pływania synchronicznego, super to wygląda. jestem pełna podziwu.

9/10/2011

can't touch this czyli impreza u sąsiadów

jenyyy, juz mi nerwy puszczaja. kocham naszych sąsiadów, po prostu ubóstwiam ich! jest wpół do 2 a oni dalej imprezują. nie miałabym nic przeciwko temu., gdyby nie to, że robią to na ulicy i w ogródku przed domem. zapijaczonymi głosami panie wyśpiewują najnowsze przeboje- 10 min. temu give me everything, yhhhhszzsz nic tylko trzepnąc. wyjatkowo interesująca była tez ich 'wymiana zdań'. zasób słownictwa w pijanych kłótniach jest powalajacy. przez 20minut wydzierały się do siebie a jedynym okresleniem jakie padało było -fuck you. -no, fuck you. -oh no. fuck you.
ograniczenia niektórych ludzi są zadziwiające....

wybieramy się dzisiaj z Kesją na pasaż. musi kupic szkicownik i zestaw ołówków, bo w college'u powiedizlei, ze cała grupa musi zmieni rosyjski na inny przedmiot. to wybrała art. cóż, jej sprawa.
ona kupi sobie przybory a potem zaciągnę ją do Primarka. właśnie, nie chwaliłam się. w zeszły wtorek w Stockporcie otworzyli Primark :) nie zmienia to jednak tego, ze wole ten w Manchesterze. bo obok jest więcej sklepów i Arndale(galeria handlowa) :D


i tak sie fajnie złożyło, że bd musiała zrobic obiad.
Roladki z bakłażana nadziewane mięsem :)
  • Składniki

    bakłażan 2.0 sztuki
    mięso mielone z indyka 500.0 gramów +
    pomidory w całości pelati (w puszce) 1.0 sztuka
    cebula posiekana 1.0 sztuka
    czosnek ząbki 2.0 ząbki
    jajo 2.0 sztuki
    natka pietruszki 1.0 pęczek
    suszone oregano 1.0 łyżeczka
    Liczba składników: 8
    Porcje: 4
  • Przygotowania


    Roladki z bakłażana nadziewane mięsem... - krok 1 Bakłażany pokroić na plastry grubości ok.2 cm, podsmażyć posiekaną cebule oraz czosnek na patelni wysmarowanej oliwą za pomocą ręcznika papierowego. Następnie dodać zmielone mięso, natkę, sól, pieprz do smaku i dusić 10 min. Białka rozbić, zanurzyć w nich bakłażana i usmażyć. Na bakłażanie położyć farsz, zrolować i spiąć wykałaczką. Przełożyć na pomidory posypane oregano i zapiekać 25 min w temp. 200 st. C

9/09/2011

:(

status na track'u - unsuccessful...

ide sie połozyc, bo na siedząco łzy moczą mi koszulke.
gdyby ktos mnie szukał, przez najbliższy tydzień zamierzam mieszkac w łóżku, pod kołdrą. tylko pilne sprawy! a generalnie to nie przeszkadzac.

Fashion week w Łodzi

Znana jest już lista projektantów, którzy pokażą swoje kolekcje na jesiennej edycji FashionPhilosophy Fashion Week Poland w Łodzi. Impreza, podczas której zaprezentowana zostaną trendy na wiosnę i lato 2012 roku, odbędzie się w dniach 26-30 października.

Jak poinformowali PAP Life organizatorzy Fashion Week w pokazach Designer Avenue weźmie udział 21 projektantów. Swoje kolekcje pokażą: Agata Wojtkiewicz, Agnieszka Maciejak, Aleksandra Kmiecik, Bohoboco, Blessus, Daniela Barros, Joanna Klimas, Łucja Wojtala, Łukasz Jemioł, Michał Szulc, MMC Studio Design, Monika Ptaszek, Natalia Jaroszewska, Natasha Pavluchenko, Nennuko, Paprocki & Brzozowski, Piotr Drzał, Polygon, Shumik 100 proc., Wiola Wołczyńska i Zuo Corp.
W pokazach offowych - OFF Out Of Schedule - zobaczyć będzie można kolekcje takich projektantów jak: Alisa Bieniek, Dominika Naziębły, Jacek Kłosiński-Hyakinth, Jarosław Ewert, Joanna Paradecka, Karolina Gerlich, Katarzyna Górecka, Konrad Parol, AŁ, Magdalena Kubalańca, Maldoror, Marcin Podsiadło, Martyna Czerwińska, Olga Szynkarczuk, Paulina Plizga, Paulina Połoz i Sylwia Rochala.


*zródło-dziennik.pl

9/08/2011

Ostatnia Piosenka


Emocje. Nieodzowna część nas. Towarzyszom nam zawsze wszędzie. Oczywiście zawsze może zdarzyć się taka sytuacja, że inni będą nas postrzegać jako osoby bez wyrazu. Z emocjami trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Są jednym z narzędzi pracy aktorów. I zawsze możemy je odkrywać na nowo.
Dlaczego pisze o tym? Otóż, obejrzałam dzisiaj po raz enty „The Last Song”. (Dziękuję Matthew, ten film to najlepszy prezent urodzinowy jaki dostałam.)
Film ten jest pełen emocji i uczuć. Mamy szczęście, ból po stracie ojca, są troski i zmartwienia, jest świadomość ostatniego pożegnania i zbliżającej się śmierci. Zawsze na nim płaczę. Jest 5 scen, które poruszają moje serce. Tworzą one, jak to się mówi, sekwencję? Nie pamiętam. W każdym bądź razie od momentu w szpitalu do pogrzebu ojca, z moich oczu strużkami płyną łzy. Są słone i mokre. Mam ochotę je wytrzeć, ale tego nie robie. Przecież nie możemy się wstydzi tego, że mamy uczucia, że jesteśmy wrażliwi i takie sceny nas poruszają. Różne opinie krążą o tym filmie. Jedni krytycy uważają go za dobry, inni za zły. Pokazuje jak ludzie się zmieniają pod wpływem zdarzeń, jak zmienia się ich sposób widzenia świata.
                Dzisiejszy seansie różnił się tym, że włączyłam opcje z komentarzem reżyserki. W ten sposób oglądałam film na nowo. Na nowo odkrywałam tę historie. Dostrzegłam to o czym mówiła pani reżyser i zaczęłam się zastanawiać czy ja bym dała radę tak zagrać jak MC. Nie mówię tutaj o romantycznych scenach i tej sielankowej części filmu, która mówi o tym jak rodzi się miłość pomiędzy bohaterami. W jej grze widać ból i strach przed tym co będzie, czyli śmiercią ojca. Łzy są prawdziwe.

Kiedy jest źle i wali się nasz świat, dobrze jest mieć kogoś, kto będzie stal obok i trzymał nas za rękę. Kto wyjmie super glue z kieszeni i powie ‘Nie martw się. Posklejamy to razem. Wszystko da się naprawić’.  Wprawdzie zasada „wszystko da się naprawić” nie tyczy się złamanych serc, zszarganej reputacji i nieudanej przeszłości, ale jak najbardziej odnosi się do tego co będzie. Bo to zależy od nas. Bo to my jesteśmy murarzami i zmieniamy, naprawiamy nasz świat.

Tak więc jutro łapie za moją szpachelkę i, za namową kolegi oraz interwencją rozsądku, jadę na uczelnię dowiedzieć się osobiście co tam się wyprawia u nich i jaka jest moja sytuacja, bo to już zaczyna się robić śmieszne. Papiery wysłałam i czekam od tygodnia na ostateczna decyzje. Spoko, ja wiem, ze Anglicy to ludzie, którzy na wszystko maja czas im się nigdy nie spieszy (jak to powiedział Nigel- Powoli, mów powoli. Po co masz się spieszyć? Lepsza komunikacja wynika z wolniejszego mówienia. Ja mam czas.), ale zajęcia zaczynają się za jakieś 10dni a ja jak ten kołek nadal nie wiem czy już mogę nosić bluzę z logo szkoły i cieszyc się studenckim życiem… :(

9/07/2011

There's something about Mary, czyli cos o ludziach o przyjazniach


Nie chciałam zamieszczać wszystkiego w jednym poście, bo uznałam, że zepsuje to nastrój w jakim tworzyłam poprzedni wpis. Wspomniałam w nim o tym, że myślę o sytuacjach i o ludziach. 

Cóż w przeciągu ostatnich 5dni nie zdarzyła mi się chwila, w której nie myślałabym o M. Jest moją przyjaciółką. Za niecałe 2 tygodnie stuknie 7 lat odkąd się znamy. Jest dla mnie bardzo ważną osobą, jeśli nie jedną z tych najważniejszych, bez których nie widzę sensu w egzystencji na tym świecie. 

Może ją krótko opiszę, choć minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania. M jest starsza ode mnie o 9 dni, ma włosy długie do ramion (taki blond zmieszany z brązem (wg mnie)). Nosi okulary na zmianę z soczewkami. Jest ode mnie niższa z jakieś 10 cm i mądrzejsza o jakieś 1567razy. Naprawdę. Drugiej tak mądrej dziewczyny nie znam. M przebija Olkę z mojej klasy. Ma ciekawy styl. Przede wszystkim dlatego, że jest różnorodny. Raz boho, raz retro, kiedy indziej warstwowość grunge’u. Lubię jej śmiech, jest nietypowy. W oczach ma szczerość i widać zainteresowanie rozmówcą (dlatego uwielbiam z nią rozmawiać). Ale żeby nie było, ma twarz aniołka a pod skórą, kiedy trzeba, diabełka. Za parę lat przed nazwiskiem M będzie widniał dopisek ‘dr’. Jest zdolna, więc na pewno osiągnie w życiu to co chce.

Pisze o niej, bo w ten sposób (tylko bez śmiechu) odnoszę wrażenie, że jest blisko mnie. Nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie pożegnałam się z nią osobiście. Nie mogła pójść z nami na miasto, więc powinnam była znaleźć inny sposób żeby się z nią zobaczyć. Teraz to już rychło wczas i nie zmienię tego. Zaprosiłam ją do siebie, ale niestety najpierw muszę wysłać gdzieś (bardzo, bardzo daleko) Mateusza, żeby zrobić miejsce nam tutaj. Tak więc nie mam innego wyjścia niż chwilowo żyć z przyjaciółką na odległość. Owszem, doszłoby do tego i tak, bo studia itd., ale ta świadomość, ze jej nie uścisnęłam, nie pogadałam, nie poszłyśmy na spacer, drinka zanim wsiadłam do samolotu dobija mnie. Mam sporo koleżanek i przyjaciółek, które są dla mnie ważne jak Domi, I., O., Stasiek czy Nati, ale M jest jak siostra. Niczym Pola z Anką z „Przepisu na Życie”. Dla M zrobiłabym wszystko. Nadal mam potrzebę wynagrodzenia jej mojego zachowania w 3kl gimnazjum kiedy się wkurzyłam, bo Paula w połowie roku podsiadła mnie na matmie ( M nam pomagała, nie tyle na klasówkach co na lekcjach i po, zawsze coś wytłumaczyła, pokazała jak rozwiązać, więc szybko zaczęłam dostawać 4 i 5). Z perspektywy czasu uważam, że zachowałam się niedojrzale i wyjątkowo głupio. To samo względem Pauli i mojego stosunku do niej po dość szokującej informacji jaką dla nas miała. 

Wracając do tematu, dla M wskoczyłabym w ogień by ja ratować i już. Dlatego też nie boje się wizji mnie pospiesznie pakującej rzeczy do walizki, jednocześnie kupującej bilet do Polski przez Internet i rozmawiającej z M przez telefon. Akceptuje taki scenariusz. Na tym polega przyjaźń. Byciu blisko zawsze a w trudnych chwilach jeszcze bliżej.

Ponieważ M ostatnio była trochę przybita i zmartwiona (?) było mi strasznie głupio, że nie mogłam jej przytulic. Ciągle myślę jak jej pomóc, co mogę zrobić żeby poczuła się lepiej. Jest wspaniałą osobą i wiele jej zawdzięczam, za pewne rzeczy jak niepozorne ‘dasz rade’, rady i objęcia oraz podaną dłoń przy potknięciu, pewnie nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć. Ale na ostatnich zakupach sprawiłam jej prezent. Kolczyki. Mi przypominają te z lat ’60. Zupełnie nie wiem czemu, równie dobrze by pasowały w dekadę wcześniej i później. W każdym bądź razie mam nadzieję, że jej się spodobają i poprawią jej humor choć trochę.

Jak tak teraz pisze to wszystko, to przypomina mi się to lekkie oburzenie Domi, że ciagle M, M i M. Po Sylwestrze mój kontakt z M był częstszy niż zwykle i chyba ją to trochę dotknęło. Nie dziwię się, żalu o to nie mam. Pewnie na jej miejscu też bym się zirytowała. Z mojej strony problem polegał na tym, że miałam jakby dwa światy. Słupno i M. I na Sylwestrze te światy się spotkały. W końcu wszyscy moi przyjaciele i znajomi poznali się ze sobą. Każdy, kto dla mnie jest ważny, był tam. Po Sylwestrze kilka rzeczy się zmieniło, ale takie jest życie. Gdy wszystko pozostaje niezmienne jest nudno i nieciekawie. Z resztą, zmiany te były na dobre, więc nie ma czego żałować lub nad czym płakać. 


Zbliżając się do końca tych wywodów (na zegarku już 5:01), chcę powiedzieć, że są sytuacje i ludzie, których zapamiętamy na zawsze, którzy dla nas zawsze będą mieć szczególne znaczenie, do wspólnych wspomnień będziemy mieć sentyment (Bieszczady z M zawsze wywołują uśmiech). Takie przyjaźnie są skarbem i za nie należy dziękować każdego dnia. Owszem, zdarza się mi żałować przyjaźni z pewnymi osobami, tracenia czasu na ludzi, którzy w pewien sposób działali na mnie toksycznie lub jak narkotyk. Ale takie jest życie a póki jest się młodym ma się czas na zmiany. Cieszę się, że mam M. Z nią wszystko zawsze wydawało się łatwiejsze i lepsze. Myśląc o niej przez ostanie dni doszłam do najważniejszego wniosku co do nas i naszej przyjaźni. Mianowicie, nawet jeśli dzieli nas tyle kilometrów/2h lotu, to ta przyjaźń nie umrze, bo ona jest w nas a nie w jakiejś głupiej odległości. Wszystko zależy od ludzi. Bogu dziękuję za to, że łatwo w kwestii przyjaciół nie odpuszczam i nie pozwolę, by to się zepsuło. Przecież jesteśmy pod tym względem jak bohaterki „Seksu w wielkim mieście” ;)



Pozdrowienia i Buziaki dla M i Patki, z którą nie widziałam się, przez okrutne zrządzenie losu, od jej wyprowadzki do Gdańska 3lata temu L ;*  ;*
Dobranoc ;*

Siła wyobrazni


Tak sobie siedzę w łóżeczku i myślę o wielu rzeczach, sytuacjach. O ludziach w sumie też. Piękna pora na intensywne używanie mózgu- 2:49. No cóż, widać taki mój los :)
Grzebie w laptopie, bo mam straszny bajzel w dziale documents. Jedyne co mi teraz pomaga (?) zebrać myśli z ostatnich dni do kupy i wysnuć jakąś refleksje z nich, jest muzyka Adele. Podziwiam ją. Ma cudowny głos. Kocham jej Turning tables i Someone like You. Pamiętam jak rano po nocowaniu M. puściła jej płytę. Idealny początek nowego dnia…
I właśnie tak grzebiąc i porządkując, znalazłam plik z tłumaczeniem piosenki Adele ‘Daydreamer’.
Marzyciel,
siedzi przy morzu,
upaja się słońcem,
bardzo lubi
zmyślać to co było kiedyś
i pieścić dziewczynę na nowo odkrywając jej figurę

Wzbudza zachwyt,
nieźle wygląda gdy się przechadza,
wszyscy o nim mówią
ciężko go gonić
ale dobrze złapać
i może zmienić świat bez większego wysiłku, oh

możesz go znaleźć
przed swoimi drzwiami
czekającego na niespodziankę
i będzie się czuł
jakby tu siedział kilka godzin

możesz powiedzieć, że będzie tam dożywotnio

Marzyciel
z oczami, które cię uspokoją
pożycza płaszcz jako schronienie
jest dla Ciebie wtedy kiedy nie powinien
i nie ma zamiaru się zmienić
czeka na Ciebie potem daje Ci pomocną dłoń

nie wiem jak go jeszcze opisać
a to co mówię, to tylko moje nadzieje

Ale ja go znajdę
przed drzwiami, będzie czekał na niespodziankę

i będzie się czuł jakby tu siedział kilka godzin
i mogę powiedzieć, że będzie tu do końca
i mogę powiedzieć, że będzie tu do końca

Musiałam skopiować to przy okazji zapoznawania się z samym tekstem piosenki na tekstowo.pl (taki zwyczaj-jak piosenka mi się podoba to zawsze tam wchodzę i czytam na sucho tekst kilka razy).
Piosenka, według mnie, jest bardzo urokliwa. Nie jest to najpewniej określenie poprawne językowo, ale jest pierwszym jakie przychodzi mi na myśl, kiedy słyszę ten utwór. Czasami sama mam ochotę znaleźć takiego marzyciela przed swoimi drzwiami. A mówiąc o marzeniach, ostatnimi dniami zatapiam się w nich nad wyraz często. Nic na to nie poradzę. Samo tak wychodzi J Po prostu leżę w łóżku i tonę w nich. Najgorzej jest kiedy nie mogę zasnąć, bo rano zastanawiam się czy to było naprawdę czy tylko śniłam. Zdarza mi się przy zwykłym zmywaniu naczyń marzyc o rzeczach, o tyle ciekawszych od wykonywanej pracy, że w efekcie wszędzie jest woda a dany talerz czy łyżka jest przeze mnie solidnie szorowana przez kilka dobrych minut.
„Pomarzyć dobra rzecz”. O tak, dobra. Polecam każdemu. W moim przypadku zamienia się to w ‘sen na jawie’. Od zawsze miałam z tym problem. Już w podstawówce potrafiłam poruszyć wyobraźnie do tego stopnia, że wymyślona historyjka w głowie, zdawała się być prawdą i obezwładniała mnie i moje życie. A żyjąc w przekonaniu, że coś jest rzeczywiste, gubimy prawdziwy świat (i wcale nie jest go odnaleźć tak łatwo, jak nam się zdaje). Po powrocie do realnego  „Tu i Teraz” wszystko wydaje się być inne. Tak naprawdę świat pozostał bez zmian. To my się zmieniliśmy. Pytanie czy na lepsze? Czasami, po zbyt długim SNJ (osobisty skrót od ‘sen na jawie’) nie mam na nic ochoty a jedyne co czuję to, to że moja osoba zmieniła się na gorsze. Wiem jaka jestem i jak na mnie oddziałowują pewne sytuacje, dlatego zawsze obiecuję sobie „NIGDY WIĘCEJ”. Metoda ta, oczywiście, nigdy nie działa. Przecież moja wyobraźnia wie lepiej od rozumu czego mi trzeba. W ten sposób łatwo jest doprowadzić się do kilkudniowej depresji, przeciągającego się smutku itp.
W chwilach kiedy coś w moim życiu idzie nie tak, albo zwalniam na chwilę tempo, w mojej głowie uruchamia się małe, osobiste kino. Na ekranie są wyświetlane wspomnienia. Rzadko kiedy są to te, które wywołują uśmiech. Raczej te chwile, które chciałabym cofnąć lub wymazać z pamięci. Chwile, których żałuję najbardziej w świecie. A po takim seansie mam chandrę, smutek maluje mi się na twarzy i w oczach zbierają się łzy. To efekt wieloletniego treningu wyobraźni- po chwilach smutnych przychodzą wesołe… Sama sobie to zło zgotowałam.
Taki osobisty ‘Project Monster’ może i jest dobrym treningiem dla aktorów, bo pomaga wczuć się w pewne sytuacje, odczucia osoby, ale na dłuższą mete jest utrapieniem. Stajemy się osobistym katem, bo kiedy coś mi nie wyjdzie, zamykam się w moim małym kinie i robie z niego mini więzienie. W ten sposób kręcę się w kółko i po porażce podnoszę się powoli. Ale pracuję nad tym. Żeby nie było. Pracuje i to solidnie, bo już od dawna rola wiecznie płaczące, smutnej dziewczynki mi nie pasuje. Wolałabym w końcu być ta silną młodą kobietą, która swoją wewnętrzną siłą i wiarą w swoje możliwości zadziwia innych. 
Patrząc na to wszystko z drugiej strony,  moja wybujała wyobraźnia i SNJ dostarczają mi wielu pomysłów na wiersze (które znowu piszę), scenariusze i pomaga przy rysowaniu. Dla mnie nadal jest to całkiem nowa sytuacja, ponieważ nigdy nie uważałam siebie za tzw. artystyczną duszę. Chciałam być prawnikiem albo socjologiem. I tyle. Tu wybór kariery zawodowej się kończył. Aż coraz częściej (co denerwowało mamę) zaczęłam powtarzać ‘ta/ten jest fajnie ubrana/y’, ‘ciekawa stylizacja’, ‘super ubranie’, ‘ten strój mi się podoba’. Myślę, że dla mamy musiało być wtedy udręką oglądanie  ze mną telewizji. Pamiętam jak oglądałam VIVE i komentowałam ciuchy w clipach aż mama krzyknęła, że jeśli zaraz nie skończę gadać to nie będę mogła oglądać TV. To było w 5 klasie podstawówki. Zaczęłam „szyc” ubranka dla lalek i nieudolnie rysować. W międzyczasie pisałam wiersze, lepsze i gorsze. Taki hm, jakby talent odziedziczony po tacie i jego mamie, w genach. W gimnazjum rysowałam/projektowałam pasjami. Pojawiła się nowa wizja kariery- projektantka mody. I tak już zostało. Wybór przedmiotów maturalnych- pod kątem socjologii, ale wybór ścieżki życia- pod kątem marzeń o własnym domu mody. Nie zmieniłam tego i pewnie już nie zmienię. W liceum doszło pisanie scenariuszy i chyba po raz pierwszy doceniłam moją wyobraźnie. Potrafiłam dokładnie ‘zobaczyć’ w głowie opisaną scenę. Nawet jeśli opis wyglądu nie był idealny, zbyt powierzchowny, to w głowie wiedziałam dokładnie co i jak. Od koloru zasłon i mebli, po wygląd postaci, ich mimikę i ogólną grę aktorską. Chwała za to książkom, bo to one nieprzerwanie od mojego urodzenia gimnastykują moją wyobraźnie.
Teraz tak naprawdę  nie wiem czy lubię moją wyobraźnie. Tak naprawdę mam żal do samej siebie, że w gorszych chwilach dopuszczam ją do totalnego pogrążenia mnie i sama nad sobą się znęcam tym sposobem. Jednakże, gdyby nie ona, nie wiem kim byłabym teraz. Ona chyba wie co jest dla mnie najlepsze. Kiedy się zdołuję lepiej mi się pisze o smutku i rozstaniu, kiedy wszystko mnie boli od śmiechu, dialogi komediowe są dobre. Może to taka niepisana współpraca. Podświadome ‘kochana, wiem co jest dla Ciebie najlepsze, celowo bym Cie nie zraniła’?
Nie wiem tego na pewno, ale skoro taka była wola Boga, że ta niekończąca się kraina wyobrażeń, marzeń i snów na jawie jest częścią mnie, to dyskutować nie będę. Troszkę ją okiełznam, dla własnego dobra, ale pozwolę jej żyć i trwać we mnie. Kiedy coś dostajesz i odnosisz z tego korzyści, to nawet te spore minusy nie mogą ci przysłonić plusów.