9/07/2011

Siła wyobrazni


Tak sobie siedzę w łóżeczku i myślę o wielu rzeczach, sytuacjach. O ludziach w sumie też. Piękna pora na intensywne używanie mózgu- 2:49. No cóż, widać taki mój los :)
Grzebie w laptopie, bo mam straszny bajzel w dziale documents. Jedyne co mi teraz pomaga (?) zebrać myśli z ostatnich dni do kupy i wysnuć jakąś refleksje z nich, jest muzyka Adele. Podziwiam ją. Ma cudowny głos. Kocham jej Turning tables i Someone like You. Pamiętam jak rano po nocowaniu M. puściła jej płytę. Idealny początek nowego dnia…
I właśnie tak grzebiąc i porządkując, znalazłam plik z tłumaczeniem piosenki Adele ‘Daydreamer’.
Marzyciel,
siedzi przy morzu,
upaja się słońcem,
bardzo lubi
zmyślać to co było kiedyś
i pieścić dziewczynę na nowo odkrywając jej figurę

Wzbudza zachwyt,
nieźle wygląda gdy się przechadza,
wszyscy o nim mówią
ciężko go gonić
ale dobrze złapać
i może zmienić świat bez większego wysiłku, oh

możesz go znaleźć
przed swoimi drzwiami
czekającego na niespodziankę
i będzie się czuł
jakby tu siedział kilka godzin

możesz powiedzieć, że będzie tam dożywotnio

Marzyciel
z oczami, które cię uspokoją
pożycza płaszcz jako schronienie
jest dla Ciebie wtedy kiedy nie powinien
i nie ma zamiaru się zmienić
czeka na Ciebie potem daje Ci pomocną dłoń

nie wiem jak go jeszcze opisać
a to co mówię, to tylko moje nadzieje

Ale ja go znajdę
przed drzwiami, będzie czekał na niespodziankę

i będzie się czuł jakby tu siedział kilka godzin
i mogę powiedzieć, że będzie tu do końca
i mogę powiedzieć, że będzie tu do końca

Musiałam skopiować to przy okazji zapoznawania się z samym tekstem piosenki na tekstowo.pl (taki zwyczaj-jak piosenka mi się podoba to zawsze tam wchodzę i czytam na sucho tekst kilka razy).
Piosenka, według mnie, jest bardzo urokliwa. Nie jest to najpewniej określenie poprawne językowo, ale jest pierwszym jakie przychodzi mi na myśl, kiedy słyszę ten utwór. Czasami sama mam ochotę znaleźć takiego marzyciela przed swoimi drzwiami. A mówiąc o marzeniach, ostatnimi dniami zatapiam się w nich nad wyraz często. Nic na to nie poradzę. Samo tak wychodzi J Po prostu leżę w łóżku i tonę w nich. Najgorzej jest kiedy nie mogę zasnąć, bo rano zastanawiam się czy to było naprawdę czy tylko śniłam. Zdarza mi się przy zwykłym zmywaniu naczyń marzyc o rzeczach, o tyle ciekawszych od wykonywanej pracy, że w efekcie wszędzie jest woda a dany talerz czy łyżka jest przeze mnie solidnie szorowana przez kilka dobrych minut.
„Pomarzyć dobra rzecz”. O tak, dobra. Polecam każdemu. W moim przypadku zamienia się to w ‘sen na jawie’. Od zawsze miałam z tym problem. Już w podstawówce potrafiłam poruszyć wyobraźnie do tego stopnia, że wymyślona historyjka w głowie, zdawała się być prawdą i obezwładniała mnie i moje życie. A żyjąc w przekonaniu, że coś jest rzeczywiste, gubimy prawdziwy świat (i wcale nie jest go odnaleźć tak łatwo, jak nam się zdaje). Po powrocie do realnego  „Tu i Teraz” wszystko wydaje się być inne. Tak naprawdę świat pozostał bez zmian. To my się zmieniliśmy. Pytanie czy na lepsze? Czasami, po zbyt długim SNJ (osobisty skrót od ‘sen na jawie’) nie mam na nic ochoty a jedyne co czuję to, to że moja osoba zmieniła się na gorsze. Wiem jaka jestem i jak na mnie oddziałowują pewne sytuacje, dlatego zawsze obiecuję sobie „NIGDY WIĘCEJ”. Metoda ta, oczywiście, nigdy nie działa. Przecież moja wyobraźnia wie lepiej od rozumu czego mi trzeba. W ten sposób łatwo jest doprowadzić się do kilkudniowej depresji, przeciągającego się smutku itp.
W chwilach kiedy coś w moim życiu idzie nie tak, albo zwalniam na chwilę tempo, w mojej głowie uruchamia się małe, osobiste kino. Na ekranie są wyświetlane wspomnienia. Rzadko kiedy są to te, które wywołują uśmiech. Raczej te chwile, które chciałabym cofnąć lub wymazać z pamięci. Chwile, których żałuję najbardziej w świecie. A po takim seansie mam chandrę, smutek maluje mi się na twarzy i w oczach zbierają się łzy. To efekt wieloletniego treningu wyobraźni- po chwilach smutnych przychodzą wesołe… Sama sobie to zło zgotowałam.
Taki osobisty ‘Project Monster’ może i jest dobrym treningiem dla aktorów, bo pomaga wczuć się w pewne sytuacje, odczucia osoby, ale na dłuższą mete jest utrapieniem. Stajemy się osobistym katem, bo kiedy coś mi nie wyjdzie, zamykam się w moim małym kinie i robie z niego mini więzienie. W ten sposób kręcę się w kółko i po porażce podnoszę się powoli. Ale pracuję nad tym. Żeby nie było. Pracuje i to solidnie, bo już od dawna rola wiecznie płaczące, smutnej dziewczynki mi nie pasuje. Wolałabym w końcu być ta silną młodą kobietą, która swoją wewnętrzną siłą i wiarą w swoje możliwości zadziwia innych. 
Patrząc na to wszystko z drugiej strony,  moja wybujała wyobraźnia i SNJ dostarczają mi wielu pomysłów na wiersze (które znowu piszę), scenariusze i pomaga przy rysowaniu. Dla mnie nadal jest to całkiem nowa sytuacja, ponieważ nigdy nie uważałam siebie za tzw. artystyczną duszę. Chciałam być prawnikiem albo socjologiem. I tyle. Tu wybór kariery zawodowej się kończył. Aż coraz częściej (co denerwowało mamę) zaczęłam powtarzać ‘ta/ten jest fajnie ubrana/y’, ‘ciekawa stylizacja’, ‘super ubranie’, ‘ten strój mi się podoba’. Myślę, że dla mamy musiało być wtedy udręką oglądanie  ze mną telewizji. Pamiętam jak oglądałam VIVE i komentowałam ciuchy w clipach aż mama krzyknęła, że jeśli zaraz nie skończę gadać to nie będę mogła oglądać TV. To było w 5 klasie podstawówki. Zaczęłam „szyc” ubranka dla lalek i nieudolnie rysować. W międzyczasie pisałam wiersze, lepsze i gorsze. Taki hm, jakby talent odziedziczony po tacie i jego mamie, w genach. W gimnazjum rysowałam/projektowałam pasjami. Pojawiła się nowa wizja kariery- projektantka mody. I tak już zostało. Wybór przedmiotów maturalnych- pod kątem socjologii, ale wybór ścieżki życia- pod kątem marzeń o własnym domu mody. Nie zmieniłam tego i pewnie już nie zmienię. W liceum doszło pisanie scenariuszy i chyba po raz pierwszy doceniłam moją wyobraźnie. Potrafiłam dokładnie ‘zobaczyć’ w głowie opisaną scenę. Nawet jeśli opis wyglądu nie był idealny, zbyt powierzchowny, to w głowie wiedziałam dokładnie co i jak. Od koloru zasłon i mebli, po wygląd postaci, ich mimikę i ogólną grę aktorską. Chwała za to książkom, bo to one nieprzerwanie od mojego urodzenia gimnastykują moją wyobraźnie.
Teraz tak naprawdę  nie wiem czy lubię moją wyobraźnie. Tak naprawdę mam żal do samej siebie, że w gorszych chwilach dopuszczam ją do totalnego pogrążenia mnie i sama nad sobą się znęcam tym sposobem. Jednakże, gdyby nie ona, nie wiem kim byłabym teraz. Ona chyba wie co jest dla mnie najlepsze. Kiedy się zdołuję lepiej mi się pisze o smutku i rozstaniu, kiedy wszystko mnie boli od śmiechu, dialogi komediowe są dobre. Może to taka niepisana współpraca. Podświadome ‘kochana, wiem co jest dla Ciebie najlepsze, celowo bym Cie nie zraniła’?
Nie wiem tego na pewno, ale skoro taka była wola Boga, że ta niekończąca się kraina wyobrażeń, marzeń i snów na jawie jest częścią mnie, to dyskutować nie będę. Troszkę ją okiełznam, dla własnego dobra, ale pozwolę jej żyć i trwać we mnie. Kiedy coś dostajesz i odnosisz z tego korzyści, to nawet te spore minusy nie mogą ci przysłonić plusów.

No comments:

Post a Comment