9/07/2011

There's something about Mary, czyli cos o ludziach o przyjazniach


Nie chciałam zamieszczać wszystkiego w jednym poście, bo uznałam, że zepsuje to nastrój w jakim tworzyłam poprzedni wpis. Wspomniałam w nim o tym, że myślę o sytuacjach i o ludziach. 

Cóż w przeciągu ostatnich 5dni nie zdarzyła mi się chwila, w której nie myślałabym o M. Jest moją przyjaciółką. Za niecałe 2 tygodnie stuknie 7 lat odkąd się znamy. Jest dla mnie bardzo ważną osobą, jeśli nie jedną z tych najważniejszych, bez których nie widzę sensu w egzystencji na tym świecie. 

Może ją krótko opiszę, choć minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania. M jest starsza ode mnie o 9 dni, ma włosy długie do ramion (taki blond zmieszany z brązem (wg mnie)). Nosi okulary na zmianę z soczewkami. Jest ode mnie niższa z jakieś 10 cm i mądrzejsza o jakieś 1567razy. Naprawdę. Drugiej tak mądrej dziewczyny nie znam. M przebija Olkę z mojej klasy. Ma ciekawy styl. Przede wszystkim dlatego, że jest różnorodny. Raz boho, raz retro, kiedy indziej warstwowość grunge’u. Lubię jej śmiech, jest nietypowy. W oczach ma szczerość i widać zainteresowanie rozmówcą (dlatego uwielbiam z nią rozmawiać). Ale żeby nie było, ma twarz aniołka a pod skórą, kiedy trzeba, diabełka. Za parę lat przed nazwiskiem M będzie widniał dopisek ‘dr’. Jest zdolna, więc na pewno osiągnie w życiu to co chce.

Pisze o niej, bo w ten sposób (tylko bez śmiechu) odnoszę wrażenie, że jest blisko mnie. Nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie pożegnałam się z nią osobiście. Nie mogła pójść z nami na miasto, więc powinnam była znaleźć inny sposób żeby się z nią zobaczyć. Teraz to już rychło wczas i nie zmienię tego. Zaprosiłam ją do siebie, ale niestety najpierw muszę wysłać gdzieś (bardzo, bardzo daleko) Mateusza, żeby zrobić miejsce nam tutaj. Tak więc nie mam innego wyjścia niż chwilowo żyć z przyjaciółką na odległość. Owszem, doszłoby do tego i tak, bo studia itd., ale ta świadomość, ze jej nie uścisnęłam, nie pogadałam, nie poszłyśmy na spacer, drinka zanim wsiadłam do samolotu dobija mnie. Mam sporo koleżanek i przyjaciółek, które są dla mnie ważne jak Domi, I., O., Stasiek czy Nati, ale M jest jak siostra. Niczym Pola z Anką z „Przepisu na Życie”. Dla M zrobiłabym wszystko. Nadal mam potrzebę wynagrodzenia jej mojego zachowania w 3kl gimnazjum kiedy się wkurzyłam, bo Paula w połowie roku podsiadła mnie na matmie ( M nam pomagała, nie tyle na klasówkach co na lekcjach i po, zawsze coś wytłumaczyła, pokazała jak rozwiązać, więc szybko zaczęłam dostawać 4 i 5). Z perspektywy czasu uważam, że zachowałam się niedojrzale i wyjątkowo głupio. To samo względem Pauli i mojego stosunku do niej po dość szokującej informacji jaką dla nas miała. 

Wracając do tematu, dla M wskoczyłabym w ogień by ja ratować i już. Dlatego też nie boje się wizji mnie pospiesznie pakującej rzeczy do walizki, jednocześnie kupującej bilet do Polski przez Internet i rozmawiającej z M przez telefon. Akceptuje taki scenariusz. Na tym polega przyjaźń. Byciu blisko zawsze a w trudnych chwilach jeszcze bliżej.

Ponieważ M ostatnio była trochę przybita i zmartwiona (?) było mi strasznie głupio, że nie mogłam jej przytulic. Ciągle myślę jak jej pomóc, co mogę zrobić żeby poczuła się lepiej. Jest wspaniałą osobą i wiele jej zawdzięczam, za pewne rzeczy jak niepozorne ‘dasz rade’, rady i objęcia oraz podaną dłoń przy potknięciu, pewnie nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć. Ale na ostatnich zakupach sprawiłam jej prezent. Kolczyki. Mi przypominają te z lat ’60. Zupełnie nie wiem czemu, równie dobrze by pasowały w dekadę wcześniej i później. W każdym bądź razie mam nadzieję, że jej się spodobają i poprawią jej humor choć trochę.

Jak tak teraz pisze to wszystko, to przypomina mi się to lekkie oburzenie Domi, że ciagle M, M i M. Po Sylwestrze mój kontakt z M był częstszy niż zwykle i chyba ją to trochę dotknęło. Nie dziwię się, żalu o to nie mam. Pewnie na jej miejscu też bym się zirytowała. Z mojej strony problem polegał na tym, że miałam jakby dwa światy. Słupno i M. I na Sylwestrze te światy się spotkały. W końcu wszyscy moi przyjaciele i znajomi poznali się ze sobą. Każdy, kto dla mnie jest ważny, był tam. Po Sylwestrze kilka rzeczy się zmieniło, ale takie jest życie. Gdy wszystko pozostaje niezmienne jest nudno i nieciekawie. Z resztą, zmiany te były na dobre, więc nie ma czego żałować lub nad czym płakać. 


Zbliżając się do końca tych wywodów (na zegarku już 5:01), chcę powiedzieć, że są sytuacje i ludzie, których zapamiętamy na zawsze, którzy dla nas zawsze będą mieć szczególne znaczenie, do wspólnych wspomnień będziemy mieć sentyment (Bieszczady z M zawsze wywołują uśmiech). Takie przyjaźnie są skarbem i za nie należy dziękować każdego dnia. Owszem, zdarza się mi żałować przyjaźni z pewnymi osobami, tracenia czasu na ludzi, którzy w pewien sposób działali na mnie toksycznie lub jak narkotyk. Ale takie jest życie a póki jest się młodym ma się czas na zmiany. Cieszę się, że mam M. Z nią wszystko zawsze wydawało się łatwiejsze i lepsze. Myśląc o niej przez ostanie dni doszłam do najważniejszego wniosku co do nas i naszej przyjaźni. Mianowicie, nawet jeśli dzieli nas tyle kilometrów/2h lotu, to ta przyjaźń nie umrze, bo ona jest w nas a nie w jakiejś głupiej odległości. Wszystko zależy od ludzi. Bogu dziękuję za to, że łatwo w kwestii przyjaciół nie odpuszczam i nie pozwolę, by to się zepsuło. Przecież jesteśmy pod tym względem jak bohaterki „Seksu w wielkim mieście” ;)



Pozdrowienia i Buziaki dla M i Patki, z którą nie widziałam się, przez okrutne zrządzenie losu, od jej wyprowadzki do Gdańska 3lata temu L ;*  ;*
Dobranoc ;*

No comments:

Post a Comment